Pozdrowienia O. Symeona 31.01.2023r.

31.01.2023, Bimbo, RCA
Z samego kotła pory suchej przesyłam Wam kartkę z pozdrowieniami z warstwą pyłu, który zalega gdzie tylko spojrzeć. Brak deszczu sprawia, że kurz unosi się wszędzie, a skoro wewnątrz dzielnic mieszkalnych nie ma asfaltu tylko drogi szutrowe, toteż kurzu jest co nie miara. Końcem miesiąca miały spaść kilkudniowe deszcze, by później na nowo niebo się zamknęło, tzw. „deszcze mangowe”, ale póki co nic na horyzoncie nie widać. Powietrze mamy więc suche a w zestawieniu z zeszłotygodniowymi zimnymi porankami, wielu mieszkańców naszego miasta uskarża się na przeziębienia i grypy. Nie ominęło i nas, choć bardziej skupiliśmy się na naszym bracie, który miał problemy z kolanem i należało założyć gips. Od tygodnia maszeruje o kulach. Do naszej wspólnoty wrócił wczoraj br. Arsène, który przebywał kilka tygodni w Kongo na definitorium. Zaraz po tym spotkaniu miał jeszcze do odwiedzenia, z ramienia Prowincjała, kilka wspólnot w Kinszasie, w Kongo. Wrócił do domu w przededniu przylotu Papieża. Jego powrót to rzeczywista ulga, o czym już kiedyś wspominałem. Cieszę się, że znów jakiś czas będziemy w domu w komplecie.Bez wielkich elaboratów, dziś chciałbym Wam opowiedzieć o jednym zdarzeniu, które dość mocno pokazuje nasze otoczenie i bardzo realnie i dobitnie uzmysławia nam jak jesteśmy postrzegani przez ludność tubylczą (przez zdecydowaną większość tejże populacji).Otóż pewnego dnia, wracając z miasta do domu, wraz z jednym bratem postulantem, byliśmy świadkami wypadku. Przejeżdżaliśmy przez dość zapchany targ. Ludzi było dużo a po drodze, w dwóch kierunkach przemieszczały się samochody i motory. Z przeciwka jechał motor, na którym znajdował się kierowca i pasażer trzymający w poprzek zwinięty materac. W pewnym momencie, jakieś 150-200 metrów od nas, przewożony materac uderzył pieszego. Matera wypadł pasażerowi z rąk. Motor się zachwiał ale nie upadł. Pasażer natomiast spadł i potoczył się pod nasze koła. Nie jechaliśmy szybko, a widząc sytuację od samego początku, wyhamowaliśmy kilkanaście centymetrów przed ofiarą wypadku. Z racji na gwałtowne hamowanie, jeden czy dwa motory jadące za nami, lekko do nas dobiły ale nie było w tym wielkiej szkody – ani dla nas ani dla nich. Motorzysta przewożący pasażera z materacem kontynuował swoją drogę, zniknął. Obserwatorzy natomiast zgromadzili się przy poszkodowanym, który siedział przed naszą maską na ziemi, przytomny, lekko oszołomiony. Pomogli mu wstać i zejść na pobocze. Droga się zwolniła więc ruszyliśmy dalej, widząc, że nic poważnego w gruncie rzeczy się nie stało. Nie chcieliśmy zbyt długo przebywać w tym miejscu, jako że dzielnica była muzułmańska, a będąc jedynym białym w okolicy, trudno przewidzieć co mogłoby się stać dalej. Ruszyliśmy. Po kilku metrach, ku naszemu zaskoczeniu, zza samochodu wyjeżdża motocyklista i za nami krzyczy. Nie zwróciliśmy na niego wielkiej uwagi. Jednak on kontynuował. Zrównał się z nami i krzyczał mi przez okno, że spowodowałem wypadek i nawet nie obejrzałem poszkodowanego ale uciekłem. Że ponoć ma nogę złamaną a ja sobie z tego nic nie robię. Cóż, trudno dyskutować przez otwarte okno jadąc afrykańską ciasną drogą wśród przechodniów. Kontynuowaliśmy naszą drogę. Motocyklista także. Postanowiliśmy, że zjedziemy na posterunek policji, by zgłosić to co się zdarzyło. Zaparkowaliśmy i podszedłem do policjanta dyżurującego. Przedstawiłem sytuacje i napomniałem, że jakiś motocyklista odprawia szopkę. Zawołano rozentuzjazmowanego motocyklistę i zapytano go o zdanie. I tu szczęka mi opadła, bo w mojej obecności zaczął łgać w żywe oczy: że niby potrąciłem przechodnia przechodzącego przez jezdnię i uciekłem z miejsca zdarzenia. Miałem w sobie na tyle dyscypliny, by buzi nie otworzyć. Komendant zapytał „oskarżyciela” o stan zdrowia poszkodowanego i poprosił, by zawieziono go do szpitala na pierwsze rozeznanie. Przyszło nam trochę poczekać. Po ich powrocie znów nas wezwano. Raz jeszcze zapytano o nasze relację począwszy od poszkodowanego, który jeszcze nie miał okazji przekazać swojej wersji zdarzeń. I co słyszę? Że przechodził przez jezdnię i biały samochód białego człowieka go potrącił… Komendant zerknął na wyniki badań. Samochód potrącił człowieka i nie wyrządził mu żadnej poważnej szkody: ani złamania, ani pęknięcia… Dla komendanta sprawa stała się jasna. Zaczął zadawać pytania poszkodowanemu, by w końcu go naprowadzić, jak brat brata, że rzeczywiście jechał motorem z materacem i spadł przed samochód, który mógł go zabić ale na szczęście wyhamował... Oskarżyciele w końcu z radością przyznali komendantowi rację i stwierdzili, że teraz rzeczywiście wszystko jest jasne, jakby grali na jakiejś scenie. I tak sprawa prawie się zakończyła. Przed wyjściem policjant poprosił mnie był dał trochę grosza poszkodowanemu, by miał na opatrunki, a po wyjściu zapytał czy nie dałbym także jemu jakieś monety za rozstrzygnięcie sprawy… To zdarzenie przypomina mi pewną rozmowę z jednym misjonarzem, Polakiem. Rozmawialiśmy o naszej obecności tutaj, w RCA. Zastanawialiśmy się nad słowami jednego starego misjonarza, którego już dawno tutaj nie ma, a który miał powiedzieć, że Afrykańczycy wcale tu na nas nie czekają. Oczywiście, cieszą się, tańczą i śpiewają gdy przylatujemy. Ale w rzeczy samej nie mają wielkiej potrzeby naszej obecności – tak subiektywnie patrząc. Patrząc obiektywnie – szpitale, szkoły i wiele innych przestrzeni życia społecznego istnieje i działa dzięki obecności misjonarzy, nie mówiąc już o głównym celu naszego pobytu – ewangelizacji. No ale właśnie tutaj jest pies pogrzebany. Oni nie czekają na to, by misjonarze przyjechali i otworzyli im skarby sakramentów. Mało jest tych, którzy czekają na Mszę św., na Eucharystię, na spowiedź… I w gruncie rzeczy nie stanowi to dla nas żadnej różnicy. Brutalnie mówiąc, nie jestem tu dla ludzi. Jestem tu, bo Ojciec mnie posłał. Moja obecność jest odpowiedzią na Jego zaproszenie. Jemu zdaję sprawę, dla Niego się spalam i trudzę. Dla Niego też służę tym, do których mnie posłał. Dla Niego staram się kochać tych wśród których mnie postawił. Jest to przeświadczenie fundamentalne. Bo tylko takie nastawienie sprawia, że misjonarz trwa, że się nie poddaje zniechęceniu i nie porzuca misji. Bo wśród ludzi wdzięczności zasadniczo nie uraczymy. Choć są perełki… O których może następnym razem. 

Niech Pan Wam błogosławi i ukazuje sens Waszego codziennego trudu! +

Ps:Wśród zdjęć m.in dzień babci z jedną starsza siostra, dominikanka z Kolumbii